fot. Adobe Stock, JackF Czasem zastanawiam się, co jest ze mną nie tak. Zawsze, kiedy spotykam mężczyznę, na którym warto zawiesić oko, po pewnym czasie okazuje się, że jest wstrętnym skąpcem. Egoistycznym samcem, który myśli wyłącznie o zaoszczędzeniu kilku groszy. Ręce opadają! Na pierwsze skąpiradło trafiłam jeszcze podczas studiów. Wydawał się miły, często do mnie dzwonił i zapraszał na kawę, więc po kilku takich propozycjach w końcu zgodziłam się na spotkanie. To była późna jesień, koniec listopada, pogoda nie zachęcała do romantycznych przechadzek. Jego to jednak nie zraziło i tamten zimny, wietrzny wieczór spędziliśmy, spacerując przez ponad czterdzieści minut. Nie byłam przygotowana na taki scenariusz, nie miałam na sobie futra ani jesionki. W życiu nie przyszłoby mi do głowy, że w tak niesprzyjających warunkach pogodowych można zaproponować spacer! Zacisnęłam jednak zęby i szłam obok niego, starając się nie myśleć o zimnie. Ale kiedy zaczął padać deszcz ze śniegiem, nie wytrzymałam: – Może pójdziemy gdzieś, gdzie jest sucho i ciepło – zaproponowałam słodkim tonem, żeby nie wyczuł mojej irytacji. W głosie mojego towarzysza wyczułam przerażenie. Mimo to zaczęliśmy szukać jakiejś knajpki. Przez kolejne pół godziny chodziliśmy po rynku, porównując ceny napojów i szukając najtańszego lokalu. Randkowicz upierał się, że zna miejsce, w którym piwo jest o 50 groszy tańsze… Kiedy w końcu usiedliśmy, stwierdził, że jednak nie chce mu się pić, ale jeśli ja mam ochotę, to mogę iść do baru i coś sobie zamówić. Czułam się jak kompletna idiotka, choć przecież to on zachował się głupio. Jeden gorszy od drugiego Na koniec zaproponował, że jeśli zwrócę mu za benzynę, to może odwieźć mnie do domu. Podziękowałam za taką propozycję i czmychnęłam czym prędzej do siebie. Oczywiście, więcej już się nie spotkaliśmy. Kolejny skąpiec, który pojawił się w moim życiu, trwał przy moim boku, niestety, nieco dłużej niż tylko jedno spotkanie. Tak naprawdę uświadomiłam sobie, jakim jest człowiekiem, dopiero po rozstaniu. Wcześniej byłam chyba zaślepiona czarem, który wokół siebie roztaczał. Zauroczył mnie, a w takich sytuacjach sprawy materialne przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Byliśmy ze sobą już przez jakiś czas, kiedy w przypływie szczerości opowiedział mi, jak to na początku znajomości odprowadzał mnie na autobus nocny, sam natomiast parkował samochód kilka ulic dalej, aby nie odwozić mnie do domu i w ten sposób oszczędzać na benzynie. Nie mogłam w to uwierzyć... Jednak dzięki temu wyznaniu nie zdziwiła mnie późniejsza sytuacja. Kiedyś poprosiłam, by pojechał ze mną samochodem do sklepu, ponieważ miałam zamiar zrobić większe zakupy. Po powrocie okazało się, że muszę zwrócić mu za benzynę, bo on tak naprawdę nic kupować nie potrzebował… A przecież to były zakupy spożywcze dla nas obojga, on się do nich nawet nie dokładał! Takich sytuacji było zresztą mnóstwo. Zwyczajnie mnie wykorzystywał! Zawsze lubiłam sprawiać mu niespodzianki, dawać drobne prezenty. Na specjalne okazje, takie jak urodziny czy imieniny, zawsze odkładałam pewną sumkę i kupowałam droższe rzeczy, np. markową wodę kolońską. Natomiast od niego przez cały czas trwania naszego związku dostałam tylko kwiatek w doniczce, który zabrał z domu swojej mamy. Ponoć zapamiętał, że kiedyś „tak strasznie się nim zachwycałam”. Naprawdę nie wiem, jakim cudem wytrzymałam z nim aż dwa lata i przez cały ten czas znosiłam to wszystko. Cóż, miłość… Aż w końcu powiedziałam: dość! To było w dniu, kiedy kupił pudełko herbaty, po czym zrobił skarbonkę i obwieścił mi, że kiedy skorzystam z JEGO herbaty, muszę za każdą zużytą torebkę wrzucić do JEGO skarbonki złotówkę. Wtedy moja wyrozumiałość się skończyła i wyrzuciłam pana z mojego życia. Podręcznikowy przykład skąpstwa prezentował też mój były mąż. Przed ślubem wydawał się zupełnie normalnym mężczyzną: troszczył się o mnie, zapewniał poczucie bezpieczeństwa. Jako mąż natomiast zmienił się nie do poznania. Stał się innym człowiekiem. Konta mieliśmy osobne, ponieważ on stwierdził, że dzięki temu nie będzie kłótni o pieniądze. Efekt był taki, że od pewnej chwili, kiedy w odwiedziny przyjeżdżała moja mama, a ja miałam ugotować obiad, mąż kazał mi kupować jedzenie za własne pieniądze, bo „nie będzie na nią łożył”! Pamiętam, jak kiedyś siedzieliśmy ze znajomymi w knajpie. Było bardzo fajnie, dlatego nie spieszyło nam się z powrotem do domu. Kiedy zamówiłam drugie piwo, już widziałam, że mąż był bardzo niezadowolony. (W domu stwierdził, że niepotrzebnie kupiłam alkohol w barze, bo w sklepie za rogiem jest dwa razy tańszy). Po jakimś czasie wszyscy zgłodnieli. Kiedy znajomi zastanawiali się, co przekąsić, on pochylił się do mnie i szepnął: – Kochanie, ty wcale nie jesteś głodna, prawda? No i przez resztę wieczoru burczało mi w brzuchu, nie pisnęłam jednak słówka. Pamiętam, jak któregoś razu musiałam iść do apteki po tabletki antykoncepcyjne. Akurat straciłam pracę, więc moja sytuacja finansowa była w owym czasie nieciekawa. Mąż świetnie o tym wiedział. Zapytałam, czy może mógłby się do nich dołożyć. W końcu zabezpieczenie przed ciążą to nasz wspólny obowiązek. Wielce się oburzył. – Z jakiej racji mam się dokładać do tabletek, skoro to nie ja je zażywam? – spytał bezczelnie. Uznał, że po coś wynaleziono naturalne metody, a gdy się nie zgodziłam, przestał uprawiać ze mną seks. W tedy jednak coś we mnie pękło. Wykrzyczałam mu, co myślę o nim i jego skąpstwie. Postawiłam ultimatum: – Albo się zmienisz, albo z nami koniec! Początkowo wyglądało na to, że wziął sobie moje słowa do serca, ponieważ zaproponował, żebyśmy wybrali się do sklepu i on, w ramach zadośćuczynienia kupi mi wymarzoną sukienkę. Bardzo się ucieszyłam, bo taki gest z jego strony był czymś niezwykłym. Wciąż mi na nim zależało. Miałam nadzieję, że będzie to pierwszy krok w dobrym kierunku. Tymczasem on wyciął mi taki numer, że do dziś, jak o tym myślę, pienię się ze złości… Gdy znaleźliśmy się w sklepie i staliśmy już w kolejce do kasy, mąż nagle oznajmił mi, że musi koniecznie skorzystać z toalety. – Za moment wrócę – zapewnił. Minuty mijały, a jego ani widu, ani słychu W końcu trzeba było zapłacić. Czerwona ze wstydu musiałam zrezygnować z zakupu. Kiedy tylko wyszłam ze sklepu, natychmiast pojawił się mąż. – Zrobiło mi się duszno, musiałem na chwilkę wyjść na dwór – tłumaczył się. Milczałam. To koniec. Nie chciałam mieć już więcej do czynienia z tym człowiekiem. Nie chodziło o głupi ciuch, ale o to, że to była jego ostatnia szansa, a on świadomie ją zmarnował! Nigdy się nie zmieni… Kazałam mu się wynosić jak najszybciej. – Tylko najpierw oddasz pieniądze, które ode mnie pożyczyłeś – wysyczałam. – Ani mi się śni – odburknął. – Nie chodziliśmy do łóżka tak często, jak chciałem. Zrobiło mi się czerwono przed oczami: – Nie pokazuj mi się więcej na oczy! Chyba się nie dziwicie, że straciłam zaufanie do mężczyzn. Oni wszyscy mają węża w kieszeni! Ja żadnemu utrzymania fundować nie zamierzam. I wisi mi, czy jeden z drugim weźmie mnie mnie za materialistkę. Swoje przeszłam i swoje wiem. Czytaj także:„Wynajęta pielęgniarka ostrzyła sobie zęby na majątek starszego sąsiada. Ale ja byłam czujna, wykiwałam wredną harpiꔄLata temu odbiłem kumplowi dziewczynę. Może i zniszczyłem mu życie, ale przynajmniej mam szczęśliwą rodzinꔄPrzyjaciółka rozpuściła syna jak dziadowski bicz. Mówi, że mój wyrośnie na nieudacznika, bo nie pozwalam mu na wszystko”2.3K views, 218 likes, 116 loves, 77 comments, 9 shares, Facebook Watch Videos from Ryszard Ćwirlej pisarz: Pięknych Świąt i dużo szczęścia w Nowym Roku Marcin Jakimowicz Dziennikarz działu „Kościół” Absolwent wydziału prawa na Uniwersytecie Śląskim. Po studiach pracował jako korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej i redaktor Wydawnictwa Księgarnia św. Jacka. Od roku 2004 dziennikarz działu „Kościół” w tygodniku „Gość Niedzielny”. W 1998 roku opublikował książkę „Radykalni” – wywiady z Tomaszem Budzyńskim, Darkiem Malejonkiem, Piotrem Żyżelewiczem i Grzegorzem Wacławem. Wywiady z tymi znanymi muzykami rockowymi, którzy przeżyli nawrócenie i publicznie przyznają się do wiary katolickiej, stały się rychło bestsellerem. Wydał też „Dziennik pisany mocą”, „Pełne zanurzenie”, „Antywirus”, „Wyjście awaryjne”, „Pan Bóg? Uwielbiam!”, „Jak poruszyć niebo? 44 konkretne wskazówki”. Jego obszar specjalizacji to religia oraz muzyka. Jest ekspertem w dziedzinie muzycznej sceny chrześcijan. Czytaj artykuły Marcina Jakimowicza O nas ani widu, ani słychu Cały obóz dzielnie się broni, choć ciężki konflikt zbrojny Wczoraj wszyscy mieliśmy dzień upojny. Zwrotka 2 Herold. Po-po-po-popalamy czasem Ale nie mów, ziomek, tu nikomu Paliłem z Estebanem, a niby to był ziomuś. Refren Herold. Zwęszył okazję i zrobił sobie na Bugaju wakacje Jeśli mówi, że „ta choroba nie zmierza ku śmierci”, to znaczy, że ostatecznie zakończy się eksplozją życia. Nawet jeśli trup już śmierdzi, a wszystkie okoliczności przyrody krzyczą, że tym razem się pomylił. „Pomnożę waszą liczbę” – te słowa wracały do nas przez lata. I co? Ani widu, ani słychu. Na spotkania wspólnoty jak przychodziła garstka, tak pozostało. Po jakichś dwóch latach czekania zaczęliśmy dorabiać do tej obietnicy pobożną ideologię. Tak robimy zazwyczaj, gdy nie widzimy owoców, a zmęczeni czekaniem jak osioł ze "Shreka" wysyłamy do nieba akty strzeliste: „Daleko jeszcze?”. We wspólnotowych rodzinach rodziły się dzieci. „Na pewno Bogu chodziło o to! Pomnaża naszą liczbę!” – pocieszaliśmy się. W ubiegłym roku „pomnożył naszą liczbę”, przestaliśmy mieścić się w salce. Tyle, że zrobił to po swojemu. I w swoim czasie. Jest Bogiem i jeśli coś obieca, dotrzyma słowa. „Słowo, które wychodzi z ust moich, nie wraca do Mnie bezowocne, zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem, i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa” – zapowiada w dzisiejszej liturgii czytań. Jeśli mówi. że „ta choroba nie zmierza ku śmierci”, to znaczy, że ta martwa sytuacja skończy się ostatecznie eksplozją życia. Koniec, kropka. Nawet jeśli po czterech dniach wydaje się, że jest już „po ptokach” (ang: „after birds”), a zrozpaczone Marta i Maria bezradnie krzyczą: „Gdybyś tu był, nasz brat by nie zginął”. („Po co teraz przychodzisz? Teraz? Cztery dni po czasie? Jest za późno, nie rozumiesz? Nic już nie da się zrobić!”). I choć wszystkie okoliczności przyrody krzyczą, że tym razem Jezus się pomylił, bo jednak, jak widać na załączonym obrazku, „choroba zmierzała ku śmierci”, ostatecznie okazuje się, że to On miał rację. Jeśli zapowiada, że „dziewczynka nie umarła, tylko śpi”, to wszystkowiedzący, cyniczny tłum może sobie reagować rechotem. On naprawdę wie, o czym mówi. « ‹ 1 › » oceń artykuł
RT @AniaHahnn: KODerstki zawiedzione, bo ani słychu ani widu na przywrócenie SBeckich przywilejów !! 09 Dec 2022 11:04:46STAR WARS: HOLIDAY SPECIAL Jest w internecie jeden taki typek, który nieustannie męczył mnie, bym z heroizmem godnym krzyżowca wyrzynającego niewiernych, opisał plugastwo, którego recenzje właśnie podziwiacie. I od razu powiem wam, że było źle. Po pierwszych dziesięciu minutach ser spleśniał mi w lodówce, później usłyszałem rytmiczne pukanie do drzwi, w których ujrzałem ogłuszonego przez dialogi z filmu listonosza. Tego, co działo się z moimi skarpetkami nie będę nawet opisywał, dzieci mogą to czytać. Wszystko zaczyna się w chwili, gdy gwiezdny awanturnik, Hans Klops Z Solą oraz jego włochaty przydupas zostają zaatakowani przez flotę, składającą się z samych pacanów. Za diabły nie mogą dobrze trafić Sokoła Multiwitaminium, ale przez ową batalię, chłopaki prawdopodobnie spóźnią się na święta do domu czupakabrów… czubaków? Tych wielkich stworów wyglądających jak Lessie na dwóch nogach. Gdy po gościach ani widu ani słychu, matula kosmatej rodziny zaczyna wydzwaniać do różnych, znanych z oryginalnego filmu person. Jest tam Skywalker, jego królewska siora, Jeff Vader, Shredder oraz niejaki Popek, kretyn po trepanacji czaszki. W między czasie widzimy psychodelicznych mikro cyrkowców, podziwiamy nic nie znaczące ryki rodziny włochatych kolosów (bardzo długa scena), później orani jesteśmy koszmarnie wyglądającą kreskówką, w którym pierwsze skrzypce gra Bobba Friut i jesteśmy świadkami ataku nazistów na dom Ewooków… to ci wielcy i kosmaci? Nie chce mi się sprawdzać w Google. Film ten jest jedną wielką kpiną. Kpiną z fanów Star Wars, kpiną z sagi (którą widziałem raz, byleby widzieć o co chodzi) i kpiną z polskich drogowców. Wymęczyłem się na tym potwornie, a typek, który zmusił mnie do obejrzenia tego szajsu, już teraz dumnie służy jako flaga na maszcie piratów. Bierzcie z gościa przykład i czujcie się ostrzeżeni. Dla zainteresowanych: Cały film Werdykt:
dom_na_kaszubach: Hej w piąteczek 殺 Jakie plany na weekend? Pogoda się już poprawiła ? Bo u mnie ani widu ani słychu #dom #ogrod
Synonyms for ani nawet and translation of ani nawet to 25 languages. Educalingo cookies are used to personalize ads and get web traffic statistics. We also share information about the use of the site with our social media, advertising and analytics partners.
Szukałem wszędzie i znaleźć nie mogę, producenci podają nawet takie rzeczy dla dysków twardych, a do grafiki ani widu ani słychu. Zmieniłem wentylator na karcie graficznej na 80x80 pracujący ze stałą prędkością 1400obr/min, hałas ok 14dB (oryginalny pod obciążeniem = suszarka nie do zaakceptowania, szczególnie że reszta kompa pracuje bardzo cicho) Temperatura furmark 90C po ok 10min, w grach wiadomo min 10C mniej, w idle 26C. Czy to jest bezpieczna temperatura dla tej karty?
dostałam przynajmniej c6 yanf i c3 xq i kolejny sac sword do kolekcji ale ganyu ani widu ani słychu. 25 Jan 2022
#Lord Lord zareagował na leczenie i wpadł Was ukochać, że mu pomogliście Jeśli właścicieli nie będzie ani widu ani słychu to szukać będziemy mu
.